Historia jest krótka......
złamałam czwartego palca mojej prawej łapki....
Próby bezinwazyjnego nastawienia spełzły na niczym, odłamany kawałek czegoś tam się przemieszczał i zadecydowano, że trzeba go "zdrutować". I tak wylądowałam na stole, coś wstrzyknęli i odleciałam. Gdy mnie wybudzili, usłyszałam ...proszę uważać na rękę....... nie wiedziałam, że może być tak wesoło..... bo ona była zuuupełnie bezwładna, jedyne, co na nią działało to grawitacja. Za każdym razem leciała w dół bez mojej wiedzy, ba, nawet wbrew moim sugestiom, że ma się podnieść, zgiąć....., a w nocy....ja na bok, a ona...fajt.....spadła.....no to druga łapka musiała ją wciągnąć na miejsce, ja się przekręcam na drugi bok, ciało wykonuje ruch a ręka leży, ani drgnie......no i łapka lewa zabiera łapkę prawą na właściwą pozycję.......
Na mej łapce miałam założony taki cóś....usztywnione dwa palce....
Przez pierwsze dwa dni z tego czegoś wystawał drut, a jak o coś dotknęłam .......... to nawet teraz przechodzą mnie ciarki...
Potem oswobodzenie łapki, a wyjęcie palucha po raz pierwszy z tego gipsu wcale nie było łatwe, bo człek się boi, serce ma w gardle, żołądek na wysokości serca......sie wszystko telepie, ..... ale z pomocą pielęgniarek dałam radę...
No cóż, po wyciągnięciu łapki moim oczom ukazał się taki widok.... dwa druty....powyginane, a w tą łuskę znów trzeba łapę zapakować...
I w komplecie.... podczas zmiany opatrunku, no i chwili na ćwiczenie nadgarstka i piątego palucha, bo po wyjęciu z gipsu po prostu były "zastałe" i najnormalniej w świecie bolały...
I już po 6 tygodniach...........wyciąganie drucików....
lekarz poprosił pielęgniarkę o .....kombinerki......takie, jakie większość ma w domu......i wyciągnął, bez żadnego znieczulenia......bez żadnego bólu.....tylko kilka kropel krwi...
A dzisiaj..... palec nie wygląda pięknie, jest co prawda prosty na swej długości, ale za to garbaty, nie zgina się jak powinien....no i czasami budzę się w nocy z bólu....ale podobno to normalne....podobno przejdzie....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz